cofnęła mnie od siebie. Nie śmiałem na nią nalegać. Mogłem ją był jak dziecko na ręce chwycić i zanieść do pokoju. Mogłem z nią zrobić, cobym był chciał, nie byłaby mi się oparła. Gdyby się była wydzierała gwałtownie, byłbym to zrobił. Ale ona odsunęła mnie łagodnie, tak łagodnie i tak smutno. Jakże oddać się może kobieta, która innego kocha? Ona się czuje winną względem mnie, winną bez przebaczenia, ale mimo to chce dla swojej miłości szacunku. Jej miłość może być zbrodniczą, ale jej dusza jest czystą. I myślę, że może ona to dopiero w tej chwili zrozumiała i zobaczyła jasno i wyraźnie. I gdyby mi była do nóg się rzuciła, nie mogłaby mi wyrazić większego żalu, większego bólu, niż ten, jaki mi wyraziły jej oczy, kiedy spojrzała na mnie z drzwi swego pokoju. Ona jest moją żoną, ona ślubowała mi miłość i wiarę, ona chce mnie kochać, ona nie chce kochać innego — i cóż ma począć?...
A ty morze szum, szum! Świeć ty czerwona góro! Zbiegnijcie z nieba wy pioruny, wiszące w ciemnościach. Zbiegnijcie i uderzcie w tę moją pustkę straszną, w to moje osamotnienie!
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.