rosnąć, pęcznieć. Jak gdybym puchł i zatracił w spuchliznie mój pierwotny, naturalny kształt, tak, że trudno by było odróżnić, jaka jest moja objętość zdrowa, a jaka chora: tak moja miłość i moja nienawiść poczęły się zrastać w jakieś jedno potworne ciało, zatracając się w sobie nawzajem. Aby tak nienawidzieć, musiałem tak kochać. Wszystka nieprawda zaczęła się stawać jakby prawdą. Noga, widocznie wskutek forsownego leżenia i niepotrzebnych bandażów, poczęła mi brzęknąć, dostawałem napadów gorączki, zmieniłem się na twarzy, udana choroba zmieniła się w rodzaj jakiejś prawdziwej. Byłem rad z tego, przedtem rozdwajała się moja wola: musiałem myśleć o udawaniu choroby, teraz mogłem się cały wytężyć w budzeniu w Maryni niechęci ku mnie. Ona sama nie wiedziała, jak ze mną być; straciła zupełnie grunt pod nogami. Ona nie rozumiała. Chodziła koło mnie jak błędna. Ale gdyby jeden jakiś objaw zniecierpliwienia, gniewu i irytacyi... Nic... Czy ty nie widzisz, że ja chcę, abyś ty uwierzyła, że ja cię nie kocham?! — począłem wołać w duszy. Chciałem jakiegoś objawu, jakiegoś dokumentu, że
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.