Boże, Boże, jakiż jestem zmęczony. Ręce moje opadają, jak podcięte gałęzie, głowa moja zwisa, jak roślina uwiędła, całe ciało moje jest jak późna jesień. I dusza moja jest tak zmęczona — tak, ah! nieludzko zmęczona. Jestem jak dolina zalana wodą. Ah umrzeć! Umrzeć — nie istnieć... I cóż się stało? Oto przyszedł ten człowiek i wziął mi ją. O ciemny, cichy, smutny jak śmierć aniele pokoju — stań przedemną, bo już nikogo nie chcę widzieć więcej, tylko ciebie. O aniele ciszy — gdzieś na jakiemś morzu bezludnem, na jakiejś wyspie od świata odciętej lecbym chciał i patrzeć na ciebie, aniele milczenia, w twoją twarz ciemną i smutną jak śmierć, w twoje oczy bez blasku... Oto jestem jak drzewo zabite piorunem — chcę zasnąć...
Nigdy nie zasnę...
Idzie noc, idzie noc długa, gwiaździsta, cicha, noc nieskończona, bezsenna. Nigdy nie
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.