Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Zachwiała się. Na twarz jej wybuchnęła łuna. Ja ją wypędzałem od siebie... Gdyby kochała Ryszarda bez pamięci, gdyby mnie nienawidziła do głębi duszy: ja ją wypędzałem, upakarzałem ją...
Stała tak w progu, w swoim długim, szarym płaszczu i patrzała na mnie. Jej oczy suche, szeroko rozwarte, nieruchome, chciały mi w serce wejść do dna. Ja pakowałem, nie patrzałem w te oczy schylony, alem je widział.
Nie rozumie! Nie rozumie!
Nic, nic nie rozumie!
Nie może uwierzyć w to, wyobrazić sobie, że ja jej nie kocham!...
Pochwycił mnie jakiś waryacki gniew. Jestże więc coś, jakaś kobieta, która nie może uwierzyć, nawet wyobrazić sobie, że ja jej mogę niekochać?! I to kobieta, która chcąc, czy nie chcąc, ale wyrządza mi najstraszliwszą krzywdę w życiu, łamie mnie i druzgocze! Czy ty, która kochasz innego, myślisz, że ja cię muszę kochać, że już nie może być inaczej, tylko że ja cię muszę kochać?! Opanowało mię przedewszystkiem poczucie mojej niezależności, mojej woli, energii, odporu.