Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

cóż wszystko, po co cała męka? Zadanie, jakie postawiłem przed sobą, ułatwiło mi to, że ciągle myślałem, iż ona nie może uwierzyć w to, że ja ją mogłem, potrafiłem, umiałem, ośmieliłem się, poważyłem przestać kochać. Że mogę jej nie kochać i nie padam trupem. Że mogłem ją przestać kochać i żyję! Że nie kocham jej już, a jednak świat się nie zawala, gwiazdy nie bledną, słońce nie gaśnie. Patrz, widzisz, jednak umarli nie wstają z grobu, zasłona w świątyni nie pęka, niema trzęsienia ziemi, ani nienaturalnych ciemności. Z początku mówiłem, potem zacząłem ją ciąć. Język mój świszczał nad nią, jak bicz. Oplotłem ją ogniem, błyskawicami słów szyderstwa. Zapomniałem, po co to robię, to był popis. Stałem się podobnym do chirurga, który zwaryował podczas wycinania wrzodu i począł zadawać skalpelem naokoło najzręczniejsze i najdotkliwsze cięcia. Zwyciężałem ją, upajałem się zwycięztwem. Zacząłem doznawać tego uczucia, jak kiedy pobiwszy się z moim największym przyjacielem na dziedzińcu szkolnym, powaliłem go i biłem, a on jęczał. Słowa moje były jak igły. A ona stała w progu