znękanym, strupieszałym starcem. Uczułem się kaleką, paralitykiem, wędrowcem zabłąkanym w bezbrzeżnych piaskach, topielcem na desce na bezbrzeżnej wodzie — koniec... Jednak czułem, że takiego zwycięztwa stracić mi nie wolno. Umilkłem, nie dałem jednak po sobie nic poznać i układałem jej suknie, jej biedne, małe, kochane sukienki... Takbym je był całował, takbym je był tulił!... Zdawało mi się, że one mówią do mnie: dlaczego nas wypędzasz? czy jesteśmy brzydkie? czy brudne? czy wiesz, co z nami będzie? czyśmy ci się znudziły? czyś nas nigdy nie kochał?...
Biedne, biedne sukienki... Spakowaliśmy, zamknęli kufry. Napiłem się wody, potem koniaku, spojrzałem w rozkład jazdy, pociąg odchodził za kwadrans. Co za szczęście!... Mimowoli westchnąłem w myśli: co za szczęście!... To była męka nieludzka... Widziałem, że jeżeli ja się nie odezwę, rozstaniemy się bez słowa. Marynia miała ściśnięte usta — co myślała, nie wiem. Jej twarz była jakby kamienna i bardzo znużona. Trzeba było kielich wypić do końca, wytrwać do końca. Tak matka cierpiąc uśmiecha się do dziecka, aby nie wi-
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.