jak morze wyspę, zatopimy ją, jak piasek w pustyni oazę. Co za tłum!
Ale ich — ich nie będzie ani na wyspie, ani na oazie. Oni są także w tym tłumie! Oni także cierpią. Co za ogień czerwony!!... Oni cierpią, bo ona jest moją żoną!... Trąby! Trąby! Trąby szatańskie! Grzmijcie tak, aby aż niebo pękło! Grzmijcie tak, aby aż Bóg się rozpadł na drzazgi! Bo ona jest żoną moją!...
Nie, nie, to nieprawda. Łąki są zielone, strumienie szemrzą, kwiaty kwitną, zboże się miele — nie, nie, wszystko jest tak, jak jest, ja nie jestem szalony. I nawet to nieprawda, jego niema, wszystko jest tak, jak jest, tak jak było. Tak, tak, łąki są zielone, strumienie szemrzą, kwiaty kwitną. Wszystko jest tak, jak było...
Nie, nie — nie jest tak. Jest pusta, pusta, pusta przestrzeń i na niej niema nic, nic. Przestrzeń bez końca. Jest łagodne światło i cisza — cisza bez końca. I niema nic, nic — ani jej. Jej niema. Nigdy jej nie było. Nigdy, nigdy... O rozpacz!
Czyż ta noc nigdy nie przejdzie?
I czyż nigdy nie zabraknie mego bólu pier-
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.