Przybył tu z zagranicy przed paru miesiącami, zajął odrazu dominujące stanowisko, jest żelazny. Jego żelazne oczy wywracają, jego palec miażdży. Poświęcił wszystko: jego matka i siostra podobno z głodu giną. On nie jest ani synem, ani bratem. Nie wzruszy go jeden płacz, jeden jęk: on kocha świat. Są tacy ludzie, którzy z zimną krwią kazaliby pasy drzeć z jednego człowieka, jeżeliby masie z tego co przyszło. Kiedyś rozmawialiśmy o procesie Dreyfusa. On twierdził, że gdyby Dreyfus był najniewinniejszym, jeżeliby Francyi uniewinnienie jego miało jakimkolwiek sposobem zaszkodzić, powinien zostać na Dyabelskiej wyspie; ja twierdziłem, że choćby Francya miała runąć, sprawiedliwości powinno się stać zadość. Który z nas miał racyę? Zapewne teoretycznie ja, ale praktycznie on. Zresztą jest to człowiek, który nie zna nic poza swoją wiarą.
»Jeżeli kto idzie do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki i żony i dzieci i braci i sióstr, nawet i duszy swojej, nie może być uczniem moim«.
Czy ten człowiek Marynię kocha, nie wiem.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.