ją — wszak tak była ze mną. Pamiętam te dnie i noce ekstaz, gdzie poprostu duszy nie można było odróżnić od ciała. Jeżeli żyliśmy w gorączce przed ślubem, to potem żyliśmy jakby nie na ziemi. Ja nie odróżniałem jej ręki od jej słów, jej głowy od jej oddechu, jej ust od jej ruchów, jej spojrzeń od woni jej włosów, jej myśli od jej szyi, jej ramion od jej snów.
Zlała mi się w jakąś jedną całość upojenia, w jedno coś, czego nie umiałem nazwać, co nie było kobietą, nie było moją żoną, nie było Marynią, tylko jakąś egzystencyą, energią światła, ciepła, unieprzytomnienia i zachwytu. A przecież i mimo to, nie byłem szczęśliwy — czułem tylko jak bardzo, jak nieskończenie mógłbym, powinienbym był być szczęśliwy. Nie mogłem być szczęśliwy — odstąpiłem, zostałem urzędnikiem w biurze... O nieludzka, szatańska, piekielna Ironio! Tak, tak! nie mogłem być szczęśliwy, bowiem zacząłem być urzędnikiem. O Ironio tryumfująca, Ironio zwycięzka, Ironio bezlitosna...
Ironio, ty piekło rozumu...
O Ironio! Wierzę w ciebie jedną, wierzę w królestwo twoje, wierzę w bóstwo twoje,
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.