Boże! Boże! Do czegóż doszło, żebym ja własną moją żonę pragnął zobaczyć i namyślał się, czy mogę wejść! Nie, to nie do zniesienia! To jest straszne i śmieszne! I ostatecznie, cóż ja mam przeciw niej oprócz moich przypuszczeń i podejrzeń, oprócz moich przeczuć i widzeń. Czy złapałem ją całującą się z Ryszardem w przedpokoju, albo spotkałem gdzie na schadzce? Czy mam jakie dowody? Czy wiem co? Czy wiem co, na mękę Chrystusową?! Nie! Myślę, zdaje mi się, przypuszczam — nie wiem nic, nic, wszystko może mi się zdawać tylko!
Ah, a ona tam śpi, tam śpi — zdaje mi się, żem jej wieki całe nie widział... Jej miękkie wysmukłe ciało modeluje się pod kołdrą, jej twarz przy różowej nocnej lampce wydaje mi się jak liść róży, włosy rozpłynęły się po poduszce, moje cudne, drogie, złote włosy, moje włosięta!... »To wszystko twoje, to wszystko twoje...« Słyszę, jak ona to mówi, jak szemrze to pod nosem, ledwie dosłyszalnie, upojona, półnieprzytomna z miłości. Biorę ją wpół, unoszę od poduszki, całuję w usta... Przechyla
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.