Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Mam rewolwer, idę... jak mi się nogi chwieją, jaki zawrót w głowie... Ledwo się trzymam... Cudzołożnica!... Śpi? Tak. Sama — słyszałbym oddech. Niema go. Idę...
Ale jeśli ona na mnie spojrzy? Jeśli spojrzy? Jeżeli ona na mnie spojrzy?! Boże! Gdyby tysiąc otchłani mnie pochłonęło, to jeszcze te oczy pójdą za mną! Te oczy, te oczy!... Oczy błękitne, oczy jasne, odwróćcie się odemnie!... Oczy, oczy, oczy straszne! odwróćcie się odemnie!... Okropność! Jezu Chryste! Anieli święci ratujcie mnie! Naokoło mnie nic nie ma tylko oczy, jej oczy!... Owiej oczu! Owiej oczu błękitnych... Gdzie uciec, gdzie się skryć?!... Powódź oczu, ocean oczu... Gonią mnie, ścigają, rzucają się na mnie. Gonią mię jak gwiazdy oszalałe... Czy się niebo wściekło gwiazdami?! Duszę się, dławię...
Jak śmiertelny deszcz kwiatów lecą na mnie te oczy... Nie wytrzymam, nie wytrzymam! Czuję, że się walę, że się gnę, miażdżą mnie... Te oczy mają głos, one krzyczą... Huczą wrą, kłębią się... Coś potwornego! Stają się czemś oderwanem od świata, czemś przeciwnem jestestwu... To jakiś chaos, jakaś zamieć, jakaś