Godzina dziesiąta rano. Marynia dysponuje służącej. Co ona mówi? Kupisz dwa funty polędwicy, kartofli... Jak ja dawno jej głosu nie słyszałem... Dwa dni... Kupisz nafty... Tylko spiesz się, moja droga, moja droga, z tem cudownie niewymawianem er. I przynieś konwalij, duży bukiet, postawimy przy panu, jak zawsze... Prawda! przy mnie stoją konwalie... Pamięta, że lubię... Maryniu, o Maryniu, patrz, ja płaczę... Co ona mówi? Co?! Zajdź do pana Halnickiego i powiedz mu, że pan jeszcze nie oprzytomniał...
Nie oprzytomniał — więc możesz bezpiecznie przyjść, albo bezpiecznie czekać u siebie, czy w hotelu. O bezecnico! I nie oprzytomnieję. Będę nieprzytomnym ciągle, ciągle. Muszę ich złapać. Udam, że śpię. Złapię ich. On przyjdzie. Poszła po coś do swego pokoju, wraca, woła służącą... Mówi — oddaj panu Ryszardowi książkę i poproś o drugi tom... Nazywa go
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.