GORYCZKI.
Goryczki — szafirowe kwiaty na dolinie —
wasz uśmiech świeci w oczy — zatapiam w nim oczy —
wasz uśmiech czarnoksięski — gdy niebem się toczy
zwał chmur jesiennych, wszystko w mroku ciężkim ginie
Walą się na świat skały, przygniecione chmurą,
wielkie kopice śnieżne, gdzie wiatr z szumem leci —
wasz uśmiech czarnoksięski na zieleni świeci,
zanim mrok ją zasępi, śnieg zasypie.
Którą
spoglądam naokoło stroną, wszędy ciemno —
i oczy moje lecą do tych kwiatków wdole,
szafirowych, co z jasną pogodą na czole,
z trwałą jasnością świecą —
zginą przecie!...
Ze mną.
Kieliszek ich przeczysty, śniegi brudne, słotne,
zaćmi je mrok kurniawy, śladu z nich nie będzie —
świecą przecie tak jasne, listeczków krawędzie
rzeźbą jakby kryształem i wonie swe lotne
wysyłają ku niebu... Czemużby nie w niebo?
Może w ten blask ostatni w mgławicach błękitu — —
nic woni nie zatrzyma — może do zenitu
lecieć, lecieć i lecieć...
Wewnętrzną potrzebą
myśli mojej przykuty do tych kwiatków, stoję —
zdumiony jestem — — wiem to, że one rość muszą,