Ta strona została uwierzytelniona.
Na Królewskiem jeziorze.
Po Królewskiem jeziorze samotny płynąłem,
Łódka, pędzona wiosłem, chyżo naprzód biegła.
Wokół lasów i urwisk pustynia rozległa,
Podemną bezdeń wody, granity nad czołem.
Czarna bezdenna woda wiatrem kołysana,
Dziko szemrze i jęczy. Skalne krzesanice
Wpadają w nią i toną, rwąc w odmęt źrenice,
Które odtrąca twarda, prostopadła ściana.
Dziwna, ponura czarność tej ogromnej wody,
A ponademną, w bezmiar wyniesiona szczytem,
Góra śniegu, pochmurnym owiana błękitem,
Pochylona, olbrzymia — Bogu z nieba schody.
W wązkim skalnym zakręcie łódź wstrzymuję: głusza...
Taka cisza, jak gdyby nie było istnienia...
Las, góry, woda, śniegi i bezbrzeż milczenia...
Czy to jezioro? Czy to moja własna dusza?