Wyciągają ręce...
Gdzież to pójdziemy?
Wszak jestem człowiek, a tam wskroś błękitu,
Jak kruk ogromny o kirowem piórze,
Krąży krzyk ludzki, wyszarpnięty z krzyża:
Boże mój! Boże mój! Czemuś mnie opuścił?...
Gdzież to pójdziemy? Na wyspę szczęśliwą?
Nie wierzę w szczęście...
Myśl i uczucie, to, co zwie się duszą,
Jak deszcz i słońce muszą rodzić zboże,
Tak one boleść życia rodzić muszą.
Żaden duch-człowiek szczęścia znać nie może...
Szarpcie ogniwo
Mego łańcucha dziwne, jasne Władze!
A ja się będę śmiał. Patrzcie, przedemną
Jedyny Bóg mój stoi, z twarzą ciemną — —
Bóg to nieświęty — — Ironią się zwie...
Przed jego cichym, spokojnym ołtarzem,
Wraz z światem całym ja krwią moją kadzę,
Sercami komunikujemy się...
On jest Wszechstwórcą Rzeczy i Grabarzem.
Ale o duchy świetlane, za ręce
Weźcie mą duszę i kędyś w pustynie
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 4.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.