Zamek... wejdźmy... sień ciemna — pusta — zimna... dalej...
Głos kroków budzi echo długie i ponure,
Schody — wchód jakiejś wielkiej kolumnowej sali,
Kolumny, jak las jodeł smukłych, pną się w górę.
Las kolumn rośnie, pędzi; gdzieś w otchłań straszliwą
Bielą się te kolumny zimne, głuche, twarde;
Pustka; u góry okna; przez zamglone szkliwo
Wpada blask; sala zda się milczeć przez Pogardę...
Z lasu kolumn w korytarz... ścianą korytarza
Czerwono-rdzawe światło lśni się; na podłodze
Szafirowy blask szklanny błyszczy — — coś przeraża;
Zda się, węże się snują i syczą po drodze.
I dziw — już się korytarz wspina na arkady,
Kręci się wije, ganki nad przepaścią bieżą,
Zawisają w powietrzu — a wszędzie strach blady
I widma głuchej pustki błędne oczy szczerzą...