Śmiech błędne swoje koło zwęża,
krąży i w tył się cofa, zwraca,
a jednak przestrzeń, co go dzieli
od drzew na śniegu mrocznej bieli,
jakby zmuszony skrócić — skraca.
I pod oczyma mary bladej
gasną ogniste jego ślady,
obłąd się zwęża do pierścienia,
staje i w lodu słup się zmienia.
Przez Śmiechu lód w księżyca lśnieniu,
jakby przez szybę kryształową
Dusza i Śmierć na siebie patrzą...
Gwiazdami wstaje noc nad głową —
jedną o złotej mgły promieniu
i drugą od turkusa bladszą...
W przestrzeń powietrzną biją dzwony,
niech będzie ziemia pozdrowiona,
niech będzie błękit pozdrowiony,
w przestrzeń powietrzną biją dzwony,
a każdy spiżu brzęk rzucony
jest jako smuga krwi czerwona.
I nagle zda się duszy, że się
zrywa ze śniegów, że powstawa,
że jakieś hymny słyszy w lesie,
że w nim migoce głąb złotawa;
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Poezye T. 5.djvu/96
Ta strona została skorygowana.