Wewnętrz, wśród szczytów, z których w strop
Matternhorn strzela: skrzą się lody,
z przełęczy, z urwisk, z dolin, z kop
przecudnej świeci blask pogody
i uroczystej ciszy dzwon
napełnia przestrzeń górskich łon
i zda się płynie po uboczach
nad wierchy — w nieba brzmieć roztoczach...
Tam strzelec pnie się — — dziwny dziw!
gdy pod kozice się podkradał,
z lutego trudu ledwie żyw:
dziwny do niego głos zagadał, —
jakby dziwica, jakby szum
potoku — — stanął, stopą rum
kamieni strącił — pierzchło stado,
on stał i słyszał z twarzą bladą,
jak mu ów tajny mówił głos:
»Masz zerwać palmę Alp złocistą,
od tego twój zależy los...«
I w oczach błysło mu rzęsisto,
jak od świec setki — było to
w południe; zaraz strzelbę swą,
torbę i kij położył w bok
i jął się piąć pod góry stok.