Tam Bóg mój mieszka uśmiechniony,
na niebios oparł się opony,
w nieskończoności, precz, w bezbyciu,
daleki, obcy wszemu życiu.
Wielcy poeci! Wstańcie z grobu!
Zejdźcie się, duchy z prochów globu,
śpiewajmy ponad huragany
większy hymn Panu ponad Pany...
Sierpniowe blaski złote świecą,
złociste, szkliste muchy lecą,
a moje serce schnie w żałobie
na siły swojej, męstwa grobie...
Butwieją statki u wybrzeży,
choć się ocean pianą szerzy,
choć tysiąc wichrów na topieli
grzmi, jak na trąbach grzmią anieli...
Jak aniołowie pełni dumy,
w piór grzmoty strojni, w włosów szumy,
a których brew, jak błyskawica,
nad oczy, jak nad krąg księżyca...
W głębinie duszy mej: żałości
nie pojmą ludzie mali, prości —
lecz ty, strącony hełmie w mrowie
z gzymsów świątyni: wiesz, co mówię.