gdzie go sołtys na kradzieży portek złapał i dragonom pana Rzeszowskiego oddał.
Po paru dniach wędrówki zaszedł na miejsce pod wieczór.
Zastał sołtysa, jak był, tylko podstarzałego nieco; prosił o nocleg, pozwolono mu go. W zmizerowaniu więzieniem wyglądał na starca, poznania się nie obawiał.
Po wieczerzy, którą mu dano, cuda jął opowiadać.
— He! — zaczął. — Kiebyście wy wiedzieli, poco ja haw prziseł!
— No poco, poco? — zapytał ciekawie sołtys.
— He, kie mi moze nie uwierzicie — ociągnął się Marduła.
— No ino gadajcie, gadajcie dziadku, będziemy widzieć.
— Idem ja zdaleka, ze świentego miejsca, aze od Grobu Krystusowego.
— Joj!
— Miałek hań objawienie.
— W Imie Ojca i Séna!
— Ukazał sie mi świenty Tobijas i pedzial mi tak: jest hań sołtys pod Kalwaryjom Zebrzydowskom, grzéśnik straśny —
— E, coby ta!
— Djabli sie o niego jus pytajom —
— Rany Boskie!
— On ukrziwdził straśnie cłeka —
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.