— No bez co? Jako? Kiedy?
— Hłopa piéknego, młodego, co portki u niego wyzycyć przyseł, z parobkami dobił i zołmirzom pana Rzesowskiego dał.
— Wyzycyć? Prawda! Ukraść! I kie to ta było! Dawno! — odmarknął sołtys.
— E dy mnie Świenty tys wcora rano nie gadał — obruszył się Marduła. — Trzy roki ze Ziemie Świentéj idem. Bez dwanaście mórz jek płynon i dwa sta rzek jak morze głębokik jek przeseł; a jyno trzy mosty na nik béły.
— Jejejej!
— I pada mi ten świenty Zahareus...
— Dyjeście mówili Tobijas?
— Tobijas sie nazywał na ziemi, a w niebie to go zaś Zahareusem wołajom, bo ta i was po śmierzci niebedom wołali: Wojciehu! — jyno: podź haw, grześniku zatracony! — odpowiedział niestropiony Marduła.
Sołtys westchnął.
— Pada mi — mówił Marduła — icie dziadku ku temu sołtysowi pod Kalwaryjom i powiciez mu tak: hłop sie obiesił ze zalu i sytkie jego grzyhy na niego spadły z hłopa. A to béł złodziej, drapieźnik, łupierz, bitnik, zabójca i gwałciciel.
Sołtys głowę zwiesił.
— Za to sytko, co ten hłop porobiéł, bedzie ten sołtys na tymtu świecie odpowiadał, niby
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.