Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

na ik. Djabli sie o niego pytajom, co sie biéda ognać, padał mi ten świenty.
— No to cóz radzić? Cóz radzić?
— Co radzić? Źle. A znacie wy tego sołtysa?
Popatrzył sołtys na żonę, żona na niego. Wtem Marduła oczy przysłonił i wrzasnął:
— Ze coz to!?
— Co? Gdzie? — spytał przerażony sołtys.
— E za wami! E hań! Cy cień stoi?
— E gdzie?
— E hań, za plecami! Rany Boskie! W imie Ojca i Syna i Ducha Świentego! Jamen! Jamen! Jamen!
I Marduła począł czynić krzyże w stronę sołtysa.
— Cóz tam!? — krzyknęła wystraszona sołtyska.
— Djaboł hań stał! Lewdy jek go odegnał!
Sołtys skulił się i pot mu urosił czoło, a Marduła żegnał i powtarzał: Jamen! Jamen! Jamen!
— Niéma go jus? — szepnął sołtys.
— Niéma. Uciók przed krzize, a pote ja tu mam wode, co jom Panjezus w Kanie Galilejskiej nie dopiéł — i pokazał flaszkę z wódką, którą w sakwie dziadowskiej namacał.
Sołtys się skulił w dziesięcioro i w przerażeniu drżącym głosem pytał:
— A nie pedział wam Świenty, jako sie sołtys ratować ma i cyby sie jako djabłu nie wykupił?