Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

A Marduła z powagą na to:
— Pedział mi świenty Tobijas tak: niek sie sołtys wybicować da, coby go bez tydzień baba miała po cym smarować, a pote pieńdziesiont dukatów na okfiare księdzu na msom do kościoła na Obidowom do Krziza niek zaniesie.
— Je skondze ja tys takie piéniądze weznem? — jęknął sołtys.
— Toście to wy som jest!? — krzyknął Marduła zdumiony, usuwając się w świątobliwem zgorszeniu na bok.
Sołtys głowę zwiesił.
Wtem Marduła jak wrzaśnie, jak chluśnie wódką w okno:
— Djaboł zaźrał!
— Do okna!?...
Po niedługiej chwili legł sołtys na ławę. A Marduła, że osłabiony się czuł, dał kostur swój sołtysce, a co wycięła męża, wołał:
— Tęzéj ze! Tęzéj ze! Djabły wyskakujom jak śmieci ze zarna we młynku! O! O! Tu je! Tu dwa! Kielo to tego! Jesce ze go! Jesce ze go! Ze dy tu pełna izba grzyhów!
Dwa tygodnie Marduła u sołtysa siedział, jadł, pił, łgał i do sił wracał, a chłopi się do niego schodzili, nad którymi modlitwy odprawiał, błogosławił, złe zażegnywał. Jak do cudownego obrazu chłopi ciągnęli i po rękach go całowali, a zno-