sili jadła, napitku, przyodziewy, domek postawić chcieli, byle ich tylko nie opuszczał.
A Marduła miał prosto z nieba wiadomości jak prorok.
Pewnego dnia spojrzał wgórę, zobaczył burzę, ciągnącą od Krakowa: powiada niby do siebie, ale tak, żeby go wszyscy słyszeli:
— Wiedziałek, ze tak bedzie...
— No co? No co? — pytają się ludzie, co ku Mardule procesją szli.
— Ociec zły... Pokłopocili sie ze syne... To zawdy tak — mówi Marduła, kiwając ręką z rezygnacją.
— Wtory ociec? Jaki?
— E to tak. Panu Bogu to jus dawno markotno o to, ize nie Jego kwalom, ba Pana Jezusa. Ja, pada, stworzéł świat, ludzi i syćko, powié to wto: niek bedzie pofalony Bóg Ociec? Ba jyno syćko: niek bedzie pofalony Jezus Krystus! A coz on proci mnie? Jakby mnie, pada niebéło, toby i jego niebéło. A jak wto rzeke wkiełźnie do kałuze, abo do młaki, o to wtedej: Boze ratuj! Abo do biédy wpadnie, źle mu wyhodzi: Boze jedyny, nie opuscajze mnie! A jak se ślebodno idzie, dobrze mu: niek bedzie pofalony Jezus Krystus! Je pokiel ze to tego bedzie?
Chodzi po niebie, pomrukuje, a Duk Świenty za nim na skrzidłak lace i w usy mu: gru gru gru! gru gru gru! — bo tys Paniezusowi zazrości.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.