Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie przewidując. Ale byłaby jechała w paszczę niedźwiedziom rozżartym.
Siłę też w sobie czuła taką, że jednym zamachem pięści powaliła ogromnego chłopa, który jej drogę w lesie koło Bochni zastąpił, obroniła się też siekierą z domu wziętą trzem kundlom owczarskim, które na nią, gdy przez pustki przejeżdżała, napadły i ją i konia rozszarpać chciały. Bóstwo ją jakieś wspomogło wtedy, bo jednemu z psów czaszkę rozłupała na prawo, drugiemu łapę w powietrzu przetrąciła na lewo, trzeciego zaś koń uderzył zadniemi kopytami i na miejscu ubił.
Po tygodniu blisko jazdy ujrzała zamek, który z opowiadania Marduły poznała, iż był zamkiem panów Rzeszowskich.
Było to pod wieczór, na pustym gościńcu. Maryna zsiadła z konia, zdjęła zeń uździennicę i siodło, odniosła nieco w gąszcz, a konia poklepawszy po karku, puściła wolno. Zaraz zaczął się paść.
Sama zaś legła w gęstwinie i do rana czekała.
Nazajutrz rano, siekierę pozostawiwszy, do zamku prosto poszła, a gdy ją odźwierny w bramie zatrzymał, opowiedziała się za biedną sierotę z domu przez macochę wygnaną, która służby szuka. Wpuszczona obejmowała nogi gospodyni i po kolanach ją całowała, aby jej rondle myć, krowy doić, lub choćby świniom jeść nosić