Nie dziwiła się Maryna Sieniawskiemu, że taką zakochał, że przy niej Beaty Herburtówny zapomniał, a cóż dopiero o niej, prostej dziewce. Słyszała też, jak mówił kozak Sieniawskiego z listem przysłany, że pan bratu stryjecznemu powiadał, iż większa gładkość panny Agnieszki, niż nierówność fortuny, parenteli i godności w Rzeczypospolitej.
Co się Marynie pięści na pannę Rzeszowską ścisnęły, to opadły znowu, a panna, jak umyślnie, szukała jej, głaskała po twarzy, lubiła z nią mówić, nazywała Marynią, albo Marychną i obdarowywała znoszonemi chustami i spódnicami, choć na Marynę krótkie były. Aż inne dziewczęta dworskie zazdrość brała, ale i poszanowanie w ludziach dla Maryny rosło.
Myślała Maryna to i to. Czasem żeby się do wyprawnej służby panny Rzeszowskiej, coby jej nietrudno było, dostać i wojewodzica choć zdaleka, choć z kuchni, czy pralni widywać, ale czuła, że toby było męką straszliwą, niemożebną do przetrwania. Jej miłość do wojewodzica unosiła ją, jak wicher płomień roznosi. I czuła Maryna, że wszystko naokół niej jest jako dachy słomiane na stodołach, iż na co spadnie, zniszczy i strawi.
Czuła się z tą mocą nad tymi ludźmi. Naczynia stołowe myjąc w kredensie, czuła się jak orlica nad pawiami w dziedzińcu, wybierająca
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.