czas, aby uderzyć. Wietrzyła krew, ona, która tak wściekle rzucała się w bój, gdy się zdarzyło starcie, kiedy w bandzie Janosika chadzała, że ją krwawą Maryną nazwali. Szukała śmierci.
Obłąkiwała ją myśl, aby podziać gdzieś pannę Rzeszowską, stracić ją z oczu Sieniawskiego, jak się niegdyś Herburtówna Beata z oczu ludzkich zapodziała, nikt nie wie gdzie przepadłszy?
Z zamku Rzeszowskich, z okien, patrzała na Wisłę, wielką i szeroką, nieopodal płynącą, między wikliny i przylaski.
Panna lubiła chodzić nad Wisłę. Rwała kwiatki i nuciła piosenki dworskie i chłopskie, bo tych masę umiała. Zapytała też o to i Marynę, a gdy jej Maryna raz i drugi zcicha w dziedzińcu swoje przeciągłe góralskie śpiewanki zanuciła, rozsmakowała się w nich panna i na przechadzki jej ze sobą chodzić kazała i śpiewać.
Dziwnie się po dolinach nad Wisłą po wiklinach rozlegało:
Cyś mie ty widziała, cy ci wto powiedzioł,
ze jo na wirsycku z owieckami siedzioł?
Ani mi kto mówiéł, jyno jo widziała,
jak sie na wirsycku owiecka bielała!...
Śmiała się czasem panna z dziwnej, obcej nuty, a czasem uczyła się i ciągnęła razem z Maryną: