Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Umilkli Sieniawscy, jakby wstyd, wstyd zresztą niczem wytłumaczalnem niesprowadzony, dusze ich przejął. Aż pani Sieniawska rzekła:
— Marynka, biedna; czekaj, nic ci nie będzie, doktora przywołamy!
— Pani — przerwała jej Maryna — nie mąćcie mi śmierzci. Ona idzie. Jus je nie prec. Nabliza sie pamału.
Oboje Sieniawscy wzdrygnęli się.
— Nie mąćcie mi śmierzci, nie wołajcie nikogo... Wody mi dajcie krapke.
Nalała Sieniawska z kryształowego dzbana szklenicę i podała ją Marynie.
— Marynka! — jęknęła. — Ten nóż!... W piersiach twoich!...
— Wynijdź pani z pokoja — odpowiedziała Maryna — nie patrz... Krew... Wynijdź i ty, jak fces, panie młody. Umrem sama — ja sprosta dziéwka góralska, mnie haw do śmierzci nikogo nietrza... Jyno mi ten łaske zróbcie: nie wołajcie medyków. Ja niefcem zyć, ani jus niémogem — ja to cujem... To jyno kwila.
Przypadł Sieniawski na kolana przy Marynie, pod nogi ją objął i jęknął:
— Maryś! Odpuść mi! Przebacz!
— Z nicego. Tyś béł pan...
— Kochałeś ją? — wyszeptała słoniąc oczy Sieniawska.
— Ja jego kohała — rzekła Maryna.