Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

nikt na nią ręki w żadnym zamiarze nie podniósł, a wiarę tę zachowanie się psów zajadłych i atakujących każdego potwierdzało.
Gdy jednak razu pewnego zawędrowała het aż ku Północy, ze strony węgierskiej Tatr na polską, na ubocz pod Lilijowem, poznał ją tam Franek Marduła, barany pasący, i poniżej pasąca krowy Teresia z Hrubego.
Mówili oni z sobą, gdy widziadło się nabliżyło i w trwodze śmiertelnej za turnicę się schowali, ale gdy bliżej nadeszło, szepnęła Teresia:
— Franek! Ze dy to podane na ten panne, co u Jasiców Toporów bywała, co jom wygnali i ukamienować fcieli i co z Kretem starym usła?
— No no no! I mnie sie widzi!
— Ale pewnie! To ona! Sama ta! Ta panna, co jom Gałajda w śniégu nalaz!
— E, to bedzie jyno jéj dusa — rzekł ostrożnie Marduła.
— Zy ka dusa? Kie ma pięty pozbijane? Dusa by ci pięty po skalak zbijała?
Poglądnął Marduła bystro.
— Prawda — rzekł, ale bez przekonania.
— Ja na nie zawołam — rzekła Teresia i krzyknęła.
— Panno!
Stanęło widmo niewieście, obejrzało się.
— Po imieniu zawołam, Ludmiła jej. Panno Ludmiło!