Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Je dyć...
Cofnęli się śpiesznie. Herburtówna znikła w skałach.
— Mnie jej straśnie zal — szepnęła Teresia.
— Cyt! Nie mów nic. Ka Duh władze, tam sie cłowiek nieśmié prociwić.
— Po céméś go poznał?
— Zimno mnie takie przejeno, jak lód. Ja jesce nigda takiego zimna nie pocuł. Mnie ociec opowiedał: taki mróz po kościak ludzi przeseł, kiedy stary Jarząbek na polowaniu miał od turnie odpaść. Palce im do łuków przymarzły. Nie wysło dwa paciorze, Jarząbek sie urwoł z piargiem skała i gruchnon do przepaście z Koziego Wiérchu, dziś hań lezy. To prziwilija śmierzci.
— Mogli go hycić?
— Mogli. Bo mój ociec seł przed nim, a Jarząbek syn za nim, a ten sie uwióz i ręce wyciągnon. Ale juz Duk béł. Duk zenie przed sobom. Tak jak matka dziecko do hałupy. Dziadek Jarząbek pedział do mojego ojca: jo juz ze dwa roki przy moim synie Duha cuł. Jo wiedzioł.
Teresia się skuliła.
— Rany Boskie! — szeptała. — Rany Boskie! Panie Jezu Panienko Maryjo miéjcie jom w Swojej opiece i nas takze... Kret już zemzeć musiał, temu jom samom ostawiéł.
— To straśny świat... Joby s tych gór uciekła... Bo my tu i tak ino prziśli ze światu...