Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

olbrzymi wodospad kłębiły się zwały chmur nieprzebranych po ścianach prostopadle wdół się sunąc. Zadął potem wicher, krótko gwałtownie, porywczo, z przerwami ciszy.
Po czerwonym zachodzie słońca poczęło dąć lepiej, gałęzie się łamały, płytko rosnące smreki samotne tu i owdzie trzasły i powaliły się na ziem. Szumiało całą noc, lecz nad ranem, nim zaświtało jeszcze, runął wiatr.
Zakotłował się świat. Huk, szum, wycie wypełniły go, jakby horda szatanów potwornemi skrzydłami łopotała ponad nim. Pęd powietrza to cichł, jakoby się uniżał falisto ku ziemi, to znów wzmagał się i wzbijał wgórę, jak orzeł szalejący. Rzekłbyś, że olbrzym obłąkany, jak tęcza ogromny, to przypada piersiami ku ziemi, to wznosi się i rękami chwyta za czuby gór, nad światem potrząsa niemi i zgina je poczwarną siłą. Wszystko zdawało się drżeć, a żwir miótł z pod nóg, jak kurzawa. Wiatr dochodził chwilami do potęgi grzmotu. W cztery strony świata rozniósł snopy owsa, a nieporuszony jeszcze na zagonach posłał na ziemi. W powietrzu wirowały liście, konary, słoma i ptaki pochwycone zawieją. Wozy i konie wywalały się, ludzie padali. Oddzierały się deski z dachów, dachy całe zrywało i domy dźwigały się z węgłów.
Tak wiało dzień i noc, czyniąc na drogach zasieki z drzew obalonych, wyrywając przesieki