trzyło za Tatry, ku Liptowu, ku słonecznej pszenicznej winorodnej ziemi Niźnich Tatr.
Wówczas też „procesjami“ ludzie na zbój za Tatry polskie zaczęli chodzić, ale niejednemu to „kręto szło“, nie przyniósł nic, dziury we łbie, albo i wcale nie wrócił.
Za Tatrami się też przeciw zbójnikom bronić umiano. Nienawić tylko rosła wzajemna i chęć zemsty od strony węgierskiej. Do Polski nie było poco iść, ale gdy kogo z Polaków złapano, „odpiók“. Bito, mordowano, katowano, wieszano na szubienicach i drzewach, zamki w Lewoczy na Spiżu, w Mikułaszu na Liptowie, Orawski, zapełniły piwnice więźniami. Mnóstwo ginęło po prywatnych zamkach i dworach, lub gdzie dopadnięci na rabunku, czy jego intencji zostali. Choć się ten i ów rzemiosłem zbójeckiem wspomógł, biedę w chałupie na chwilę obegnał, spyrek czy mąki przyniósłszy, nikt się nie zratował. A choć i pieniędzy który nabył, nazbijał, ciężko było na wozie o drewnianych osiach gdzie dalej po zboże jechać, na koniach jeździli, ale i trudno było kupić i ni pieniędzy na zakup, ni nabytego towaru, ani życia swego nikt pewny nie był, bo i swoi chłopi z dolin wydzierali, napadali, mord był dookoła.
Głód jął się szerzyć od północy Tatr polskich i przybierać rozmiary straszne, ciągnąc za sobą śmierć, co sie jaze potem zaléwała od prace.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.