nazywało się do Zubkosa, po dziadku, który zębami grube gwoździe przecinał.
Wielki czarny kot, z błyszczącemi oczami, który siedział obok konewki, powstał na cztery łapy, wygiął grzbiet w kabłąk, ziewnął, podniósł ogon wgórę, wyciągnął wtył poza się naprzód lewą nogę tylną, potem prawą i przyszedłszy ku Janosikowi począł mu się o portki ocierać bokiem głowy i ciała i mruczeć.
— Kyci! — ozwał się doń Janosik. — Coz ci dam? Kie niémam nic.
— E, jemu sie jeść niefce, wrodniakowi — rzekła Krystka. — Ptaki hyce po lesie, kiejsi zająca udusiéł. Na niego niema biédy.
— Ale na ludzi jest — odpowiedział Janosik.
— O jest.
— Telo lamentu, co nieg ręka Boska broni — rzekła Jadwiga. — Ludzie gadajom, co jus het sytka wykapiom. Zginonć majom górale.
Westchnęły dziewki żałośnie.
— Ja béła wcora u Florka, fciałak, coby mi prziseł stojaki haw do warśtatu naprawić, bo on umié. Umar.
— Umar Florek!? — zawołał Janosik poruszony.
— Otruł sie. Grzibem. Zasłak hań, tok ani nie wiedziała jako wyjńść? Sama przy piersi z dziecke, a pierś wyskniona, jak patyk. On lezy niezywy na wyrku. Troje dzieci po izbie łazi,
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.