— Idem! Z Mardułom z Frankem!
— Pockajcie! Ide i ja s wami! Jyno sie pozbiéram!
Duchem się zebrał Krzyś, trwać nie mogło długo, bo tylko skrzypce pod pachę i ciupagę do garści miał wziąć, zresztą gotowy był; warmuzu, bo nic innego w domu nie było, dwie zimne łyżki połknął i Byrkę, która go za szyję obłapiła, dom zdawszy i pocałowawszy ją z mlaśnięciem w lico, a Kohutowej dawszy rękę, z izby w mało czasu wyszedł. Ale przy okienku się zatrzymał i zaśpiewał do wnętrza na pożegnanie:
Moja stara nie umiéraj!
Wtoz mi bedzie gacie piérał?...
— Beskurcyja! — zawołała Kohutowa i roześmiały się z Byrką, która łzy ocierała, a Krzyś śpiewając wesoło przez nos:
Dziéwcyno, dziéwcyno, o coz ci to hodzi?
Zielonoś zasiała, zielono ci schodzi! —
kroczył mały na krzywych nieco w iks nogach, ku czekającemu nań w rynsztunku wojennym potwornej wielkości Gałajdzie. Miał Gałajda w garści ciupagę, której obuchem głazy ogromne łupać było można, która Krzysiowi bez mała pod pachę sięgała, a której lada kto więcej godziny by nie poniósł; ku temu nóż straszliwy za pasem