Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

i procę, z której kamienie, jak głowy dziecinne, umiał Gałajda puszczać.
Wyszedł naprzeciw nich Marduła wybryzowany jak na wesele. Pióra z cietrzewia miał za kapeluszem, nowy serdak i portki cyfrowane czerwono.
Na jednem ramieniu miał rusznicę, na drugiem łuk, za pasem pistolety i noże, ciupagę z kółkami zberczącemi w garści.
— E, aleś tys strasny! — rzekł Krzyś.
— A jaby sie tobie i tak nie zląk — rzekł pomału Gałajda, patrząc na Mardułę.
— Nie zląk byś!? A ja by sie tobie moze zląk!? — krzyknął Marduła.
— He he he! — rozśmiał się Gałajda niskim basem.
— Jak bedzie cas, pudziemé za pasy — rzekł Marduła.
— Jedyć ta jak pudziemé, to pudziemé — odpowiedział Gałajda i ruszyli w drogę, Marduła naprzód, potem Krzyś, na ostatku potwornie wielki Gałajda.
— Wiés, Bartek — ozwał się Marduła do Gałajdy — straśnie sie mi dobrze idzie. Bedzie cosi!
— Moze — oświadczył Gałajda. — Zarobek.
Lekkomyślny i wesoły Krzyś śpiewał:

Ty parobek, ja parobek,
podźmy oba na zarobek,