Wesoły, swobodny, zuchwały i butny wojował Janosik. Nigdy przy nim nie brakło na obozowisku z pieśnią, gęślami i opowiadką Sablika, nigdy ze skrzypcami Krzysia, a Gadeja, Mateja i Mocarny byli przy nim jak wichry przy płomieniu. I tak się w kupę zbili z Toporami z Hrubego, co nie mówili do siebie, i on ku nim, Franek Marduła.
Zarabiał on na pochwały Janosika. Bo bił się jak djabeł, a kradł jak lis, jastrząb i kuna razem wcielone w wilka.
I wszystko dobrze szło, póki chodził w Krzysiowych portkach.
Ale że się z niego śmiano, że ciasne i krótkie, a i Krzyś, swoje starsze drąc, o zwrot się pożyczonych nowszych przymawiał, postanowił Marduła o portki się postarać.
Uszyć nie było czasu dać, nie pozostawało nic, tylko ukraść.
Tak też Marduła namyślił i tak się zdecydował. Ale że i wybredny był i nie wypadało jemu, tak pierwszorzędnemu rabusiowi i tak pierwszorzędnemu elegantowi byle czego kraść i w byle czem chodzić, ruszył na portki, od bandy się oddaliwszy, do samego bogacza sołtysa pod Kalwarją, gdzie się rzecz nie powiodła, gdyż Mardułę schwytano, obito i przeciągającym żołnierzom pana Rzeszowskiego, jako podejrzanego o należenie do nieopodal grasującej bandy Jano-
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.