Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet mało znać béło, coby sie niedźwiedź broniéł komu, abo cemu. Taka potwora z trzoma głowami musiała go wej przysiednonć, tozto wartko niezywy béł. Ono jyno pote sie ig musiało więcél zlecieć i o miéso sie wadziły, abo moze i biéły między sobom. Temu telo holofu béło. Ale po nik oślady niémas, bo to duhy. Do saméj śmierzci to Marduła opowiadał. Haj.
— Słyseliście? — wyrwał się z szydercza któryś dowcipniś z dalszych wsi, z nizin, gdzie im te rzeczy obce były.
— Słysałek; prosie kwiknonć — odpowiedział Sablik mgliste, sępie, stalowe oczy zwracając na śmiałka.
— Dostałeś, siedź ciho! — ozwały się głosy i dało się słyszeć kilka klapnięć po kapeluszu. Mędrsi chłopi wiedzieli: kto Sablik.
A zaś Krzyś mówił:
— W jednéj wsi béła taka baba straśnie mądra. Syćkom prawde wiedziała i wse ludziom wrózyła, co wtorego cłeka ceka, abo kie umre?
Nalaz sie hłop, co sie straśnie śmierzci bał i poseł do niéj. Zapłaciéł jej dobrze, bo jej dwie kury dał, coby mu jyno pedziała, kie umre.
Ona mu pedziała, ze jak pudzie do młyna, wywali sie, to jus po nim, to zaraz umre.
On uwierzéł i kie seł do młyna, ślizgawica béła strasna, juści raz sie wywaliéł.
Lezy i ceka, kie przydzie śmierzć, coby umar.