Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

nié mogem im, nié mogem im
kisić strawy.

Skrzidełka mi,
skrzidełka mi
opadały,
a rucki mie,
a rucki mie
obolały...

Tak se wej stary Maciek Siecka nieboscyk śpiéwował — począł mówić Sablik — kie jus na polowanie hodzić ustał. Nie béło nadeń koziara. O bo nié! Cy kraść, cy strzelić, cy z proce. On i zywe koźle za nogi hyciéł: A to béło tak: lóg na takiej pułece nad Wielgim Ogrode w Hrubym Wiérhu, w turniak, na grzibiecie, a my nań z brate Józke kozy nagnali. Wąsko béło, tozto kozy bezeń skakały. Haj. A koźle, co na zadku hipkało, on dopad za nogi. Dobrze co go nie zruciéło, bo hań strasne przepaści. Zniós go dołu, do wsi, i plekała go domowa koza, sało, ale zdechło. Abo mu dyhać béło nisko, abo mu mléko nie hasnowało — nie fciało sie hować. Nié.
Rzadko on w doma na Łązku siadował, bo go to nie ciesyło, ba go jyno góry ciesyły, tak, jako i orła. Ale pote biéda na niego przisła, dyhawica go hyciła, co ani kroke pod góre krocyć nie dało, synowie sie za zarobke ozlecieli, kajsi na Uhry pośli, to se on biédny przed hałupom