— Bez toś tys pewnie zgłupiał, dziadu — ozwał się Krzyś. — Kaześ sukał?
— U Żabiego Plosa... Pod Lodowym... W Jaworowych Sadach...
— No wis! Kielo to światu zeseł górami — zauważył Gadeja.
— Uhél sie! Bo idziemé — rzekł Janosik, odgarniając go ręką.
— Idze, weredo, bo ci wezmem torbe — rzekł Krzyś udając że sięga po torbę korzeniarza z ziołami.
Korzeniarz udał, że się przeląkł i kłaniając się nisko, cofnął się wbok do kosodrzewu, gdzie się straciéł w plątwie konarków.
Janosik patrzył na dolinę przed sobą i mężne, bohaterskie serce wzbierało mu w piersiach. Czuł się jako orzeł nad światem. Ziemia leżała nisko, drzemiąc jeszcze o poranku, on zaś jako wiatr halny kłębił się w górach, wewnątrz Tatr, jako tuman chmur z za skał i wierchéw się dobywał, by runąć na nią i zagarnąć w panowanie.
— Hej haaa! — zahuczał nad ziemią, podobnie jak się wiater halny głosi hukiem w turniach, nim spadnie na nizinę.
Na tej przełęczy kamiennej ważyły się losy tysięcy i jego. Stał na granicy, prawą nogą przy ciupadze na polskiej, lewą po węgierskiej stronie.
— Hej haaa! — powtórzył, a echo poleciało skałami.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.