— O bo wiera nié — zakończył Sablik i świsnąwszy lekko parę razy przez zęby, gdy chłopi w zdumieniu około zabitego stali, począł mamrotać niewyraźnie pod nosem prastarą górniczą pieśń:
Hawiare idu, hawiare idu
hore dolinu,
budu w bani skale łamać,
śrebło, złato dobywać...
— Dziwne cuda w tyk Tatrak — szepnął któryś nieświadom, co Tatry, odstępując na przełęcz.
Nikt zaś nie mógł opisać, co chłopi widzieli. Jakoby tęcze w mgłach nisko w dolinie się wiły, jakoby jeziora i stawy spokojne i źródła wybuchające szafirowo‑złotego blasku we mgłach się zapalały, lub po upłazach i uboczach korowody mgieł błękitnych, niby duchów ogromnych, błękitnych, zadumanych, szły. Było, że w blask wśród sinych mgieł jakoby biała pojawa skrzydlata wpłynie; było, że ze złocistego mgielnego stawu inna różowo‑srebrna obłoczna wynikała, skądś zdołu, z pod chmur płynąca.
Było, że jakoby olbrzymie stada potwornych ryb o łusce świecącej w tumany wzdęte szarego morza się rzucały, lub z nad doliny wylatał anioł o skrzydłach rozhukanych.