Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Niemowa, cy co? — pomyślał Marduła.
Jaki jest, taki jest, zawdy lepsi, cok nie sam...
Poprzednio Mardule strażnik jeść przynosił, tu chleb i wodę na lince zgóry spuszczono. Starzec, który nieruchomo siedział, snać porę i miejsce znał, bo równocześnie, gdy bochenek chleba i dzbanek z wodą przed nim się zakołysały, on ręce po nie wyciągnął. I Mardule podobnie strawę przysłano.
Probował Marduła zwrócić na siebie uwagę starca, ale nadaremnie. A gdy się dobry strażnik, który dbał o to, aby Marduła za żywa nie zgnił, pojawił, opowiedział, że gdy on do więzienia nastał, lat temu trzydzieści, już człowiek ów tu siedział tak dawno, że nikt nie pamiętał, kiedy go zamknięto, ani zaco. Podobno za dziada obecnego dziedzica do lochów go wtrącono. Skąd był, kto, już nie wiedziano. Panowie Rzeszowscy zawsze lubili więźniów.
— Nie słysy? Nie widzi? — pytał się Marduła.
— Zdaje się, że nie.
I znowu Mardule począł biec czas jednostajnie, tyle tylko, że na starca patrzał, który znać zupełnie sprawy sobie nie zdawał, iż towarzysza niewoli mu dano.
Aż raz Marduła z rozpaczy śpiewać na całe gardło zaczął. Nie śpiewał on, ale wył, ile mu