bronić trzody, i mały chłopiec trzeci z habiną w garści, który się zdaleka darł na głodno:
Słonecko zahodzi, za las zapaduje,
ta nasa gaździna wiecerzom gotuje,
gotuje, gotuje, ale nie nikomu,
jyno pastyrzowi, co zénie do domu!... Hu — huuu!...
Osobno krocząc wolno ogromne woły długorogie wracały z paszy, przez dwóch wolarzy zbrojnych w trombity i długie ciupagi gnane, siwe turonie orawskie i cisonie i czarne polskie.
W setki turlików spiżowych dzwoniąc z regli, przez białe psy obganiane i przez juhasów wiedzione, biegły owce białem olbrzymiem stadem wraz z kozami, kerdel nieporównany.
Bogactwo synowe spływało ku domowi.
Wyszedł i stary Nędza poprzed izby i czekał.
— Zaba, gazdo tłuce Cisule — ozwał się starszy pasterz krowi. — Przewyrce sie i straśnie sie piere.
— Zawiedź ze jom do stajnie — rzekł stary Nędza — zoblec sie i przyruć jom kosulom naopak przewyrtnionom, a pote ukąś jom bez grzibiet do trzeciego razu, to jom zarusięki popuści.
Obora się zaroiła dobytkiem.
Powrócili do izb oboje Nędzowie. Połednina była gotowa, uwarzyła ją gaździna na czas, a kucharka przygotowała.