sił w piersiach starczyło. Chciał się zawyć na śmierć — skróś Krzisiowyk portek...
I wówczas wydało mu się, że starzec drgnął i głowę wzniósł nieco.
Marduła śpiewał dalej: śpiewał o górach, o lasach, o zbójectwie i kochaniu, o bitkach, o kopalniach srebra i żelaza i o juhastwie w halach, o ptakach i zwierzętach, o wodzie i ogniu, o robotach w polu i ścinaniu drzewa — śpiewał wszystko, co było życiem górala i ubrało się w pieśń. Starzec jakoby słuchał i słyszał, a gdy Marduła, jak wilk raniony zawywszy na końcu, na garść swojej słomy się prasnął, starzec pół jęknął.
Zerwał się Marduła na równe nogi.
— Mówicie!? — krzyknął.
Lecz starzec milczał.
Marduła przypadł ku niemu, za ręce go uchwycił. Starzec zdawał się nie czuć. Jął teraz śpiewywać Marduła na cały głos często. Snać go z lochu nie słyszano, darł się więc wniebogłosy. I razu pewnego usłyszał słowo starca: dawno...
Wydało się Mardule, jakby mu kwiat na ucho padł. Przyskoczył ku starcowi i ujrzał dwie łzy, płynące mu po twarzy.
— Zyjecie!? Cujecie!? — wrzasnął rozradowany.
Starzec jakby mocował się z sobą i wykrztusił znów: dawno...
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.