mieli wypoczywać. Z łuków zwierzyny nastrzelano i było co jeść, ale surowe mięso ze solą chłopi musieli pożywać, bo Janosik ognia kłaść bronił, aby dymy nie zdradziły, choć lasy były nieprzejrzane naokół.
Wiadomo, że djabeł nigdy nie śpi, a jak nie ma co robić, to pazury o kopyta brusi.
Rzekł Marduła do Krzysia i Gałajdy, z którymi się trzymał:
— Wiécie, hłopi, co, cały dzień po próżnicy w lesie lezeć, mnie sie haw niefce.
— Kazbyś seł? — zapytał Gałajda.
— Jaby sie seł co ka napić — rzekł Marduła. — A dałoby sie co ka przy casie porwać, no to jako fce, kie sie dało. Skoda dnia.
— Ze dyj prawda... Teraześ we dobrze pedział. Ty mas głowe! A kazbyś seł? — rzekł Krzyś.
— Ze kabądź. Dy haw nika nie prec.
— Wyhodna blizo — rzekł Gałajda.
— Kralowska Lehota, Kokawa...
— Prybilina — dodał Krzyś — skąd ja miał freirke w Budzynie, kiek na roboty hodziéł.
— Moze sie jesce do was przyzna — zakpił Marduła.
— Na mój sto prawdu! Ta, kie mie uwidzi, to jesce dziś sytko praśnie, dzieci, hłopa i dóm i pudzie za mnom — odparł nie zbity z tropu Krzyś.
Gałajda popatrzył nań z niedowierzaniem.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.