— Moze — rzekł.
— No to idziemé? — zapytał Marduła.
— Podźmé — oświadczył Gałajda niemyślący.
— Janosik zakazał sie oshodzić — zauważył Krzyś.
— Je! Wiera! — odpowiedział Marduła. — Idziemé na jagody. Dopadniemé swoik, bo tysiąc ludzi sie nie straci w lesie. A poscęści Pan Bóg, to sie przyznamy. Damy Janosikowi cęść.
— On nie weźnie.
— No to Stopkom i Sablikowi, co przy nim. Ja straśnie rad pudem, bok juz więcyl jako pięć roków nie krad! Jako mie przy tyk portkak pod Kalwaryjom dostali, to jesce do dziśkak nika nie béł.
— Hej! — rzekł Krzyś. — A Mardułaś!
— No! To tak, jak kieby słowikowi bronił śpiéwać — odpowiedział Marduła.
— Iści — rzekł Gałajda.
— Se mnie ta złodziej nie strasny — ozwał się Krzyś — ale napić tobyk sie napił. Dy jus drugi dzień idzie, jakok w karcymie nie béł. Ono sie mi tak moze jus w zyciu nie trefi drugi raz.
— Ani sie moze dotela nie trafiło nigda — rzekł Gałajda.
— Ba, kie mie w pieluskak trzimali. Ja jesce nigda nie horował, ale jak bedem, to abo karcyme musom ku mnie przynieść, abo mnie ku karcymie, bobyk umar.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.