Szli dalej, nagle zatrzymał ich dojmujący widok.
Na perci leśnej nad kotlinką młody niedźwiadek, piastun, ale już spory i tęgi, wyszczerzył na nich zęby i usiłował podnieść się na zadnie nogi z groźnem gwałtownem mruczeniem; za lewą tylną nogę był on chwycony w żelazną paść, w oklepiec.
— Jezus Maryja! — krzyknął przerażony Krzyś i wtył się cofnął. Marduła w jednej chwili wzniósł ciupagę do góry, ale Bartek Gałajda przytrzymał go za rękę, mówiąc spokojnie:
— Dajze pokój, to młode i w oklepcu.
— No? — zapytał Marduła.
— Wrodniak, nie uznał znaku — rzekł ochłonąwszy z przerażenia Krzyś. — Wis, głupi, nie widziałeś zérdki?
Żelazna paść zastawiona była na ścieżce, którędy woły na halę pędzano, a nad nią, jakie jest prawo myśliwskie, wbita była żerdka z deseczką poprzeczną w krzyż u górnego końca dla ostrzeżenia przechodniów.
Dwie półobręcze z długiemi i wielkiemi śpiczastemi zębami, rozłożone szeroko w mchu, zwarły się, gdy niedźwiadek nastąpił na sprężynę, przyczepiony zaś na grubym łańcuchu ciężki kłat drzewa nie pozwolił mu uciekać z miejsca.
— Stary oklepiec godny kęs powlece, pojeden
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.