A potem wysilił ze siebie:
— Śpiéwaj...
I czas biegł, dni, tygodnie, miesiące, czy lata — — Marduła nie wiedział. Śpiewał w kaźni, a starzec snać słuchał, na słomie siedząc.
Aż razu pewnego ozwał się chrapliwie:
— Skądeś ty?
— Z gór! — krzyknął Marduła.
— Wiém — ale skąd?
— Z Olce.
— Z Olce... — powtórzył starzec. — Woda...
— Jest woda — zawołał Marduła.
— Las...
— Cy znacie?...
— Znam — wykrztusił starzec.
Marduła jak był długi do kolan mu przypadł.
— Dziadku! — krzyknął. — Wyście z gór!?
— Z pod Tater — odpowiedział starzec.
— Skąd!?
— Z Leśnice...
Więcej tego dnia nie mógł mówić. Snać gardło odwykło od wydawania głosu i język od składania wyrazów. I po tym jednym momencie jęki tylko niezrozumiałe przez długi czas z ust starca się wydobywały, aż znów pewnego dnia ozwał się:
— Lato...
Rany Boskie! — pomyślał Marduła. — Cy ja
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.