Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Marduła był Podhalaniec — i wiedział, co robić i nie namyślał się. Wbił toporzysko od ciupagi między zęby oklepca poza łapą niedźwiedzia i silił się rozważyć żelazo.
Krzyś patrzał z góry w podziwie.
Rozważył Marduła żelaza i wtył odskoczył.
Na który widok na górze odskoczył wtył i Krzyś.
Gałajda zaś prasnął niedźwiadkiem od siebie, jak mógł najdalej. Kożuch spadł na pusty oklepiec.
Niedźwiadek gruchnął na bok, porwał się na łapy, przystanął chwilę i dał susa wbok; wydarł się nad kotlinkę piorunem i znikł w chuściawie.
— Zdrowy! — zawołał Marduła. — Nie rusyło mu kości!
— Zdrowy — powtórzył Gałajda, sapiąc i podnosząc serdak.
Krzyś patrzał nań w zachwycie, gdy z kotlinki wylazł.
— Ej, Bartek, aleś tys hłopski hłop! — rzekł. — Nie bździny!
— Ani ci nie podziękował! — zaśmiał się Marduła.
— On mi ta podziękował, po swojemu — odpowiedział Gałajda.
— A kieby cie béł skalicéł? — rzekł Krzyś.
— No to jako fciało. Dy on nie wiedział, poco ku niemu idem.