Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja jus meślał, Bartek, ześ ty o rozum prziseł.
— E, on ta i prziseł. Jesce sie to nie wydarzyło, coby wto niedźwiedzia z oklepca ratował — rzekł Marduła.
— Luto sie mi go stało, tak jako i Kretowi hańtego dziéwcęcia, u Toporów u Jasiców — powiedział wolno Gałajda.
— A siéłe miał? — zapytał Krzyś.
— Malućko, a jaby go béł nie dotrzimał — odparł Gałajda. — Krowe by ten jus zabiéł, kieby na uwzientego sło!
— No, wis! Toby i tobie móg béł zabić!
— Moze — odrzekł Gałajda.
Krzyś rozdziawił na niego oczy i poszli dalej.
Było już słońce wysoko na niebie, gdy się z lasu wysunęli.
Marduła szedł naprzód, Krzyś za nim, na końcu Gałajda.
Wstąpili na trawą porosłe jesienną pożółkłą pagórki, pozarastane krzakami jałowcu i późnemi jesiennemi kwiatami, niską szafirową gwieździstą goryczką i modroliljowemi smutnemi dzwonkami o wielkich pojedyńczych kielichach. Falisto kołysały się te pagórki nad doliną Liptowa. Wsie i miasteczka bliskie widno było.
Szli prosto ku Prybilinie nad rzeką Belą.
— Jaby zatańcéł i wzion co komu — rzekł Marduła.