Na który widok ucieszone całym widokiem serce Krzysia folgi szukające sprawiło, iż Krzyś pełną garścią dziewczynę wyżej uda pod tył ułapił.
— Jaaaj! — krzyknęła ponownie, odskakując.
— Dobre rano! — rzekł Krzyś.
— Dobre rano niech maju! A skod idu? Z Polski? — odpowiedziała dziewczyna, stając frontem.
— Z Polski. Na zarobek. A jest karcmarz?
— A gdze by iszoł? Jest je.
— A kacmarka?
— I pani su.
Kacmarecko nasa nie wyganiaj ze nas,
jak nam nie zborgujes, to nam darmo nie das! —
zaśpiewał Krzyś, zmierzając ku sieni.
Wyszedł żyd z karczmy, wysoki, siwy, barczysty, z brodą długą, w zaświchtanym chałacie.
— Ty, pan, — wołał Krzyś — borowićku mas?
— Mam — odpowiedział żyd.
— To daj!
I postąpili ku izbie.
— A ka idom? Z telim zbrojem? — zapytał żyd, podejrzliwie patrząc na pistolety za pasem u Marduły tkwiące i strzelbę na jego ramieniu.
Ale Krzyś odpowiedział:
— Boimé sie zbójników, bo my kupcy na konie, z miasta, z Nowego Targu, znas, pan? My